Opiekowałam się staruszką, która traktowała mnie jak śmiecia. Byłam w szoku, gdy po jej śmierci odczytano testament

Przez kilka lat zajmowałam się starszą kobietą, która traktowała mnie gorzej niż służbę. Każdego dnia musiałam znosić jej upokorzenia, a mimo to nie rezygnowałam. Wszystko zmieniło się po jej śmierci, gdy odczytano testament. W jednej chwili moje życie stanęło na głowie…

Nie spodziewałam się, że to, co usłyszę w kancelarii, będzie aż tak szokujące. Każdy z nas był pewien, że znamy ostatnią wolę tej kobiety. Kiedy jednak prawda wyszła na jaw, zapadła cisza, a wszyscy zaczęli się kłócić…

Początek nowej rzeczywistości

Przez pięć długich lat pracowałam jako opiekunka starszej pani Marii. Kobieta była zamożna, mieszkała w dużym domu i nigdy niczego jej nie brakowało – oprócz cierpliwości wobec ludzi. Od początku traktowała mnie jak zło konieczne. Każdy dzień zaczynał się od narzekania – że kawa za zimna, że podłoga niedokładnie wytarta, że obiad smakuje jak z przedszkolnej stołówki. Początkowo starałam się jej tłumaczyć, ale szybko zrozumiałam, że nie warto. Pani Maria była z tych ludzi, którzy z zasady są niezadowoleni i nie cofają się przed wbijaniem bolesnych szpil.

Kiedy zaczęła wymyślać coraz bardziej absurdalne zadania – jak na przykład polerowanie sztućców codziennie albo prasowanie pościeli na trzy razy – próbowałam się od tego dystansować. Przecież to była tylko praca, a ja potrzebowałam pieniędzy. Moje dzieci rosły, koszty też. A mimo że czasem chciałam rzucić wszystko i wyjść, nie mogłam sobie na to pozwolić.

Życie pełne pretensji

Codziennie słyszałam te same komentarze – że jestem leniwa, że niczego nie robię dobrze. „Z tobą to tylko kłopot” – mówiła mi nie raz pani Maria. Dziwiłam się, dlaczego tak jej zależy na tym, by mnie zatrzymać, skoro nigdy nie była ze mnie zadowolona. W końcu jednak domyśliłam się – starsza pani nie miała nikogo, kto by ją odwiedzał. Jej jedyna córka mieszkała za granicą i dzwoniła tylko na święta. Wnuki nigdy nie widziałam, a sąsiedzi unikali kontaktu. Ostatecznie więc byłam jej jedynym towarzystwem, choć traktowała mnie jak powietrze.

Zaskoczenie w kancelarii

Kiedy pewnego dnia dowiedziałam się, że pani Maria zmarła, nie poczułam wielkiej ulgi, a raczej smutek. Było to jednak dziwne uczucie – coś jak strata kogoś, kto był w twoim życiu stale, choć zawsze z dystansem. Wiedziałam, że córka pani Marii przyjedzie załatwić formalności, ale nie spodziewałam się, że poprosi mnie o obecność podczas odczytania testamentu. „Chciała, żebyś była” – oznajmiła, co wprawiło mnie w osłupienie.

W kancelarii zebrała się najbliższa rodzina. Gdy notariusz zaczął czytać dokument, atmosfera stawała się coraz bardziej napięta. Wszyscy oczekiwali, że dom i majątek trafią do córki. Ale wtedy, gdy padło moje nazwisko, wszyscy zamarli. Pani Maria zapisała mi cały dom i większość oszczędności! Patrzyłam na to z niedowierzaniem, a w pomieszczeniu rozległy się głosy pełne niedowierzania i gniewu.

Kulisy prawdy

Córka Marii zaczęła krzyczeć, że to niemożliwe, że to jakieś oszustwo. „Co ty zrobiłaś z moją matką?!” – wrzeszczała, oskarżając mnie o manipulacje. Ale ja sama nie mogłam uwierzyć w to, co usłyszałam. Przecież pani Maria nigdy nie okazała mi wdzięczności! Wręcz przeciwnie – każdego dnia miałam wrażenie, że chciałaby się mnie pozbyć. Dlaczego więc przekazała mi wszystko, co miała?

Odpowiedź przyszła, gdy notariusz odczytał ostatni fragment testamentu. „Zapisałam to wszystko Karolinie, ponieważ była jedyną osobą, która wytrzymała ze mną do końca. Chciałam, żeby wiedziała, że dostrzegam jej poświęcenie, choć nigdy nie umiałam tego okazać.” Słysząc te słowa, wszyscy zamilkli. Nawet córka Marii, która jeszcze przed chwilą krzyczała, spuściła wzrok. Wszystko stało się jasne – za jej zgryźliwością kryła się samotność i strach przed starością.

Jak byście postąpili na moim miejscu? Dajcie znać w komentarzach na Facebooku!