Siostra ani myślała pomagać przy chorej mamie, ale spadek od niej wyłudzić potrafiła. Cóż, chyba spotkamy się w sądzie
Kiedy mama zaczęła chorować, myślałam, że razem z siostrą podzielimy się obowiązkami. Jednak szybko okazało się, że Marta miała na to inne plany. Zawsze znajdowała wymówki, by nie przyjechać – a to praca, a to wyjazd. Ale gdy zaczęła rozmowy o spadku, zrozumiałam, że tak łatwo się nie poddam…
Choroba mamy była trudna dla nas wszystkich, ale to ja czuwałam przy jej łóżku dzień i noc. Tymczasem Marta, nie widząc mamy miesiącami, postanowiła walczyć o swoje prawo do spadku. Właśnie wtedy zaczęły wychodzić na jaw sekrety, których nigdy się nie spodziewałam…
Kiedy wszystko spada na jedną osobę…
Zawsze myślałam, że rodzina powinna się wspierać, zwłaszcza w trudnych momentach. Mama zaczęła chorować nagle, jej stan się pogarszał, a ja – mimo własnych obowiązków i rodziny – nie wahałam się ani chwili. Przejęłam opiekę nad mamą, robiłam wszystko, co w mojej mocy, by czuła się jak najlepiej. Ale siostra? Marta, jakby nagle zniknęła. Nie miała czasu, by przyjechać. Zawsze znajdowała jakąś wymówkę – „Mam ważne spotkanie w pracy”, „Jestem na drugim końcu Polski”. Z początku wierzyłam, że rzeczywiście ma tyle na głowie. Jednak po kilku tygodniach bez żadnego kontaktu zaczęłam się zastanawiać, co tak naprawdę się dzieje.
„Marta, kiedy wreszcie przyjedziesz?”
Rozmowy z nią były coraz bardziej napięte. Wciąż unikała odpowiedzi, ale to, co powiedziała pewnego dnia przez telefon, sprawiło, że zamarłam. „Możemy już porozmawiać o spadku?” – rzuciła niby mimochodem, choć doskonale wiedziała, że mama ledwo funkcjonuje. Byłam w szoku. Jak mogła w tym momencie myśleć o pieniądzach, kiedy nasza matka cierpi? Niezrozumienie przerodziło się we frustrację. Całymi dniami walczyłam o to, żeby mama czuła się lepiej, a Marta – która od miesięcy się nie pojawiła – już zaczynała kalkulować, co i ile dostanie po jej śmierci.
Niespodziewana wizyta
Tydzień później Marta zjawiła się u nas. Pojawiła się nagle, bez zapowiedzi, z wymuszonym uśmiechem na twarzy. „Wpadłam zobaczyć, jak się trzymacie” – powiedziała, choć w jej oczach widziałam, że przyszła tu w zupełnie innym celu. Nasza rozmowa była sztywna, pełna niezręcznych przerw. W końcu nie wytrzymałam. „Marta, gdzie byłaś przez ten cały czas? Mama cię potrzebowała!” – wybuchłam. Jej reakcja była zaskakująco spokojna. „Nie każdy ma czas, żeby siedzieć w domu. Praca, dzieci… Ty to masz łatwiej, bo zawsze byłaś domatorką” – rzuciła z wyższością. Nie mogłam uwierzyć w to, co usłyszałam. Ale to był dopiero początek.
Prawda wychodzi na jaw
Kilka dni po tej wizycie mama niespodziewanie pogorszyła się na tyle, że lekarze zaczęli sugerować, byśmy rozważali najgorsze scenariusze. Marta pojawiła się ponownie, tym razem z… prawnikiem. „Musimy załatwić formalności, zanim będzie za późno” – powiedziała, jakby to było coś zupełnie normalnego. Byłam oszołomiona. Jak mogła myśleć o dziedziczeniu, kiedy nasza mama była na skraju życia i śmierci?
Wtedy prawda wyszła na jaw. Okazało się, że Marta już dawno zaczęła „pracować” nad spadkiem. Znalazłam dokumenty, które sporządziła z pomocą swojego prawnika – próbowała wyłudzić od mamy podpis na umowie, która przekazywała jej większość majątku. Wyszło też na jaw, że wielokrotnie odwiedzała mamę w jej słabszych chwilach, kiedy mnie nie było w domu, by manipulować jej osłabionym umysłem.
Czas na sąd
Nie mogłam dłużej tego znosić. Sprawa trafiła do sądu. Marta twierdziła, że to ona zawsze była bliżej mamy, że ja wykorzystałam jej stan, by przeciągnąć ją na swoją stronę. Była bezwzględna. Nasza relacja – choć nigdy nie była idealna – rozpadła się na milion kawałków.
Ale kiedy zaczęły pojawiać się dowody, prawda zaczęła wychodzić na jaw. Marta nie tylko nie miała czasu, by pomóc chorej mamie, ale także robiła wszystko, by zdobyć majątek. To była bolesna prawda, której długo nie chciałam przyjąć do wiadomości. Ostatecznie sąd zdecydował na moją korzyść, a Marta została pozbawiona prawa do spadku. Choć wygrałam, to w sercu pozostał ogromny żal i gorycz.